poniedziałek, 23 października 2017 21:00

Geostorm – Recenzja

Geostorm to idealny przykłąd tego, jak odsunięci od rzeczywistości potrafią być producenci z Hollywood. Oto do kin trafił wysokobudżetowy film, który mógłby zdobyć wielką popularność w czasach Dnia Niepodległości. Niestety, od premiery Dnia Niepodległości minęło już 20 lat i trochę się zmieniło.

 

Dwóch braci. Jeden jest inżynierem, wynalazcą, meteorologiem i astronautą w jednym, drugi pracuje dla Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Razem będą zmagać się z masą huraganów, lodowym tsunami, normalnym tsunami, gradem wielkości autobusów, spiskiem rządowym i wielkim laserem strzelajcym w Moskwę. Wszystko to przez niezwykły wynalazek nany jako Dutch Boy, czyli wielką sieć satelit oplatających Ziemię, nad którym ktoś przejął kontrolę. To nie żart. To prawdziwa fabuła filmu Geostorm, debiutu reżyserskiego scenarzysty takich filmów jak Dzień Niepodległości i Godzilla z 1998 roku. A to tylko fragment fabuły, który można wyciągnąć ze zwiastunów, Geostorm nie próbuje nawet mieć choćby podstaw sensu. Od samego początku, gdy uderzeni jesteśmy stockowymi ujęciami losowych tragedii i marną, ekspozycyjną narracją wiemy, że będzie to sztampowe, banalne kino. Można spokojnie odliczać wydarzenia, które muszą wydarzyć się w takim filmie. Główny bohater ma córkę na której mu zależy, rząd jest zły i spiskuje, a nauka jest jeszcze gorsza i niebezpieczna. Za to sposoby, w jaki Geostorm próuje odejść od schematów są tak słabe, że lepiej byłoby, gdyby te schematy pozostały. W filmie pojawia się jeden znany budynek, który zostaje zniszczony. Wieża Eiffel’a cała, Empire State Buidling całe, Biały Dom nienaruszony. Geostrm, miałeś zrobić jedną rzecz. Jedną rzecz! Daj mi eksplozje, walące się miasta, potężną akcję i nawet tego tutaj nie ma.

Efekty specjalne, które widzimy w filmie to kompletna porażka. W szczególności wszystko to, co dzieje się na stacji kosmicznej. Po tym, jak w 2013 roku premierę miała Grawitacja zobaczyliśmy, jak złożone mogę być efekty cząsteczkowe, jak realna może być struktura stali i innych materiałów wykonanych wyłącznie za pomocą efektów komputerowych. Podobna dbałość o detale w Geostorm zwyczajnie nie istnieje, a to jedyna rzecz, której od tego filmu się oczekuje. Geostorm wygląda gorzej niż prawie dwudziesto letni Dzień Niepodległości. Sceny na Ziemi nie są dużo lepsze, pojawia się mało szerokich, ukazujących skalę katastrody ujeć, bez zaskoczenia wszystkie zobaczyliśmy już na zwiastunie, a sam film nie oferuje nieczego ponadto. Kilkukrotnie przy okazji kolejnego pokazów zniszczeń wprowadzane są nowe postaci o których nic nie wiemy i udaje, że powinny mieć one dla nas znaczenie. Walka o życie tych ludzi ogranicza się do jazdy lub biegu w kierunku przeciwnym do katasrtofy, nikt nie podejmuje konretnego działania by przeżyć, ani razu nie widzimy jak ktoś dokonuje niezwykłego czynu by uratować komuś życie, nikt nie podejmuje ważnej decyzji, która zmienia bieg wydarzeń. Większość pobocznych postaci nie dostaje choćby imienia, a jeśli tak jest to nie ma powodu, by emocjonować się ich walką o życie.

 

Szansę na jakieś działania mają główni bohaterowie. Gerard Butler ciężko pracuje na miano króla kaszan, po rolach w takich filmach jak Bogowie Egitpu i Londyn w Ogniu. Pokazał, że nie ma scenariusza zbyt słabego, by można go odrzucić. Od czasu Prawa Zemsty uznał, że nie ma sensu próbować gry w filmach więc po prostu wyrzuca z siebie dialogi ignorując takie detale, jak emocje. Jego filmowy brat nie przejawia choćby minimalnego podobieństwa do niego, nie osiągnęli nawet podobnej karnacji skóry. Wchodzi do bezużtyczecznego konfliktu ze swoim bratem, którego rozwiązanie jest oczywiste kiedy tylko zaczyna wypowiadać słowa. Jego rolę można uznać za sukces, główne przez to, że potrafi utrzymać powagę podczas wypowiadania swoich absurdalnych kwestii, a trudno wymagać od niego czegokolwiek więcej. Zdaje mi się, że nikt, nawet tak doświadczony aktor jak Ed Harris nie wiedział w czym gra i brał swoją rolę na poważnie. Reżyser nie pozwolił nikomu zaszaleć myśląc zapewne, że jego debiut nie może zostać potaktowany jak żart. Nie wyszło.

 

Z punktu widzenia sci-fi, koncepcja technologii kontrolującej pogodę jest ciekawa, a tu nauka stojąca za tą nią jest kompletnie zignorowana i ograniczona do pretekstu do wysadzania budynków. Nic nie jest tłumaczone, proces powstawania tej technologii nie istnieje, nie ma nic co próbowałoby przybliżyć ją do rzeczywistości. Satelity po prostu powstały, a my musimy przyjąć to bez argumentacji. Jeżli film podejmuje się pokazanie technologii która nie istnieje, dobrze było by pokazać jak działa. Nie musi mieć to wiele wspólnego z nauką, wystarczy coś co sprawi, że pomyślimy „No dobra, satelity kontrolują pogodę, ciekawe co si ę teraz stanie!”.  Zamiast tego dostajemy stertę bezpodstawnych absurdów. Dla przykałdu ,na ekranie w centrum dowodzenia powstał specjalny licznik odliczający do tytułowego Geostormu. Nie żebym coś sugerował, ale jeżeli trzeba zaprogramować licznik do katasrofy spowodowanej przez wynalazek, może by tak zrobić coś, by ta katastrofa nie mogła się pojawić? Nie wiem, może wymagam zbyt wiele.

 

Geostorm dumnie wkroczył na listę filmów tak słabych, że aż warto je zobaczyć. Ma idealne połączenie absurdu, zabawnych scen, które nie miały być śmieszne i ciągłego zaskakiwania tym, jak bardzo jest głupi. Geostorm to połączenie Two Brothers Ricka i Morty’ego z Schorcherem z Tropic Thunder, z tą różnicą, że to nie jest parodia. Nie jest to nawet komedia, wbrew temu, co fałszywie sugerują zwiastuny. To film nieświadomy własnej głupoty film gardzący podstawami pisania scenariusza i ludźmi, którzy odważą się za niego zapłacić.

 

Ocena: 2/10

Recenzję można znaleźć też na You Tube:

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.