poniedziałek, 06 listopada 2017 19:00

Mother! – Recenzja

Nowy film Darrena Aronofsky’ego opisany został jako horror. To pierwszy film reżysera w tym gatunku, pod warunkiem, że ktoś po obejrzeniu filmu przyjmie to określenie za prawdę. Mother! jak się okazuje, nie jest horrorem. Sam osobiście określiłbym to jako… film? Choć i tu nie jestem do końca pewien.

 

W Mother! Poznajemy bezimienną postać graną przez Jennifer Lawrence. Jej mąż zaprasza ludzi do ich domu, a jej się to nie podoba. I to właściwie cała fabuła tego filmu. Oglądając Mother! i widząc kolejne osoby zapraszane do mieszkania zacząłem wyobrażać sobie wydarzenia rodem z Nagiej Broni, gdzie w takiej sytuacji niezadowolenie z ludzi pojawiających się w domu zostałoby doprowadzone do kompletnego absurdu. Okazało się, że miałem rację, a gdyby zamiast Lawrence pojawił się tu Frank Drebin, film miałby znacznie więcej sensu. Z tym, że Mother! nie jest komedią. Film jest hiper poważny a do tego tak nieprzyjemny, że nie da się śmiać z wszechobecnego absurdu. W tym momencie, gdyby ktoś czytał moje recenzje, pojawiłby się komentarz – ale to wszystko metafora! Ty nie rozumiesz przesłanie tego filmu! Żałosny plebs ogląda tylko pakę dla mas i nie rozumie, czym jest prawdziwa sztuka! OK. Rozumiem i w sumie to prawda – nie rozumiem przesłania tego filmu. Nie wpuszczaj do siebie obcych? Sława ma swoje mroczne strony? Remont mieszkania jest skomplikowany i wymaga dużo roboty? Przy każdej interpretacji powstają inne pytania, które obalają to, z jaką metaforą mamy do czynienia. Ciężko jest przyjąć metaforę na temat trudności życia znanych ludzi, bo tylko tacy jak Jennifer Lawrence są w stanie to zrozumieć. Zdaje się przez to, że przesłanie filmu istnieje tylko w głowie reżysera.

 

Trudno jest mi przyjąć stylistykę filmu. Aronofsky nie odchodzi od Lawrence na więcej niż kilka metrów, większość czasu spędzamy że zbliżeniami na jej twarz, a gdy widzimy cokolwiek innego, jest to pokazane z jej punktu widzenia, widzimy więc wyłącznie ją lub to, na co się patrzy. Może to z czasem zmęczyć, brakuje tu różnorodności w prowadzeniu kamery. Jest to z pewnością niezwykle oryginalne podejście do zdjęć, ale może zadziałać tylko wtedy, gdy w centrum stoi prawdziwie wybitna aktorka. Wybranie Jennifer Lawrence do tak trudnego filmu było dla przez to sporym zaskoczeniem przez to, że dobrą aktorką nie jest. Oskar za Poradnik Pozytywnego Myślenia jest dla mnie większą tajemnicą zaginięcie DB Coopera. Za każdym razem, gdy widziałem ją z MaCavoyem i Fassbenderem w filmach z serii x-men, na ekranie widziałem profesora Xaviera, Magneto i… Jennifer Lawrence. Jeszcze nigdy nie widziałem, jak wchodzi w swoją rolę, nie potrafi sprawić bym widział postać, a nie aktorkę. Mother to jej najlepsza rola, co nie zmienia faktu, że nadal pozostaje sobą. W cichych momentach nie robi zbyt wiele, a przede wszystkim nie robi nic, by można z nią sympatyzować i kibicować jej, gdy w jej życiu zaczynają pojawiać się problemy. Zaczyna film od narzekania i niezręcznego zachowania przy innych ludziach, zanim dają jej jakikolwiek powód do niepokoju. Szybko szala przeprowadzona jest na drugą stronę i Lawrence zaczyna krzyczeć, płakać i szaleć. W tym momencie jej aktorstwo wchodzi na nowy poziom, ale jest to schowane za artystycznymi metaforami tak wielowymiarowymi, że rozpadają się pod własnym ciężarem i tracą sens. Wszystkie pozostałe role są tłem dla Lawrence. Javier Bardem jako bezimienny poeta podejmuje działanie nie mające nic wspólnego z tym, co o sobie mówi. Jak podejrzewam, to kolejna metafora, której prosty człowiek nie zrozumie, a nie zwykły problem ze scenariuszem. W zasadzie podobne rzeczy da się powiedzieć o każdej postaci w filmie – ich działania nie mają sensu, nie są w jakikolwiek sposób budowane ich wcześniejszymi decyzjami, a zamiast tego dokonują nagłego przejścia, gdy film zjeżdża z jakichkolwiek znanych ludzkości torów. Bo metafora, a prosty człowiek tego nie zrozumie, bo tylko filmy Marvela ogląda.

 

Filmy, które poprzez metaforę chcą pokazać głębsze przesłanie powinny trzymać się istotnej reguły – zanim opowiesz coś na wielu poziomach, potrzebujesz dobrej i spójnej historii na pierwszym planie. Inaczej skończy się serią średnio powiązanych ze sobą motywów. Tu wpada metafora ciężaru sławy, tu nawiązania biblijne, tu przedmioty, które najpierw mają wielkie znaczenie, a później znikają na godzinę. Nie ważne jak głęboka i piękna jest historia w głowie reżysera, jeśli podstawa filmu się rozpada, to za nią upadnie każda próba stworzenia metafory. Mother! To filmowy odpowiednik artysty, który wymiotuje na płótno i mówi o tym, że w ten sposób wyraża siebie. Jest filmem niekompletnym, pełnym niepowiązanych ze sobą wątków i postaci, których zachowania nie poparto żadnymi fundamentami. Mother jest płytkim rykiem szaleństwa w pogoni za zagubioną głębią.

 

Ocena – 4/10

 

Moje recenzje można też zobaczyć na YouTube:

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.